31 paź 2015

34. Jak udało mi się schudnąć dwadzieścia kilogramów i pozostać sobą

Na dzisiaj zapowiadam temat różnie odbierany. Dla jednych będzie on kontrowersyjny, bezsensowny, dla innych może okazać się przydatny, ciekawy, motywujący. Swego czasu naczytałam się sporo podobnych postów. Z początku wydawało mi się, że to nie jest miejsce ani czas na podobne wyznania, ale teraz myślę, że jeżeli nie teraz i nie tu, to nigdy i nigdzie.
Zacznę może od mojego odwiecznego kompleksu. Byłam gruba. Po prostu. I choć zawsze mówiłam, że to nic nie szkodzi, że mi to nie przeszkadza, to krzyczałam w środku o pomoc.

Moja samoocena została zdeptana już w szkole podstawowej, pod butami koleżanek i kolegów z klasy. Z roku na rok było gorzej i choć miałam jakichś tam przyjaciół, znalazły się osoby szydzące ze mnie, sprawiające, że czułam się jak pieprzony worek kartofli, wielki, niewiele warty. W gimnazjum udało mi się nieco podbudować postrzeganie samej siebie, ale potem znów wszystko się zawaliło. Od tamtej pory miałam często wzloty i upadki, czyli kilka dni dobrych, po których następował kryzys psychiczny. Niewiele potrzebowałam, aby został wywołany. Czyjeś krzywe spojrzenie, gorzkie słowa oraz inne, dużo podlejsze formy prześladowań potrafiły sprawić, że czułam się źle przez kolejne tygodnie.
Na szczęście gimnazjum, oprócz tego, że było czasem tych wszystkich zapaści emocjonalnych, stało się dla mnie równocześnie najlepszym okresem, jaki do tamtej pory przeżyłam. Wreszcie miałam najlepszą przyjaciółkę, taką naprawdę najlepszą, zyskałam też grono wspaniałych znajomych, w których towarzystwie czułam się świetnie i którzy akceptowali mnie taką, jaką byłam. Pierwsze zawirowania sercowe, zawodzenie się na ludziach, ale i śmiech oraz wiele chwil, których nigdy nie zapomnę. Jednak dopiero w trzeciej klasie stanęłam w rzeczywistości na nogi. Poczułam się lepiej, zaczęłam zauważać, że dla niektórych jestem kimś ważnym, wartościowym, moja samoocena zaczęła rosnąć powoli, odnajdywałam siebie. Byłam gruba i szczęśliwa. Da się.
W końcu nadszedł czas, kiedy w pełni zaakceptowałam to, jak wyglądałam. Nie było to łatwe. Do dziś pamiętam, ile łez przez całe życie wylałam za to, jak inni mnie traktowali i postrzegali. W końcu jednak wyszłam na prostą i... wzięłam się za siebie. Tak, dokładnie. Akceptacja aktualnego stanu pozwoliła mi zrobić ten wielki krok na przód. I chociaż już nie czułam się źle w swoim ciele, to chciałam bardzo zmienić się na lepsze, bardziej niż kiedykolwiek. Ale już nie dla ludzi, nie dla kogoś, dla kogo byłam brzydka i nic niewarta, ale dla samej siebie, lepszego samopoczucia, zdrowia.

Kilka razy próbowałam przechodzić na dietę. Po maksymalnie kilku dniach poddawałam się. Aż pewnego razu... trach! Wytrzymałam tydzień. Nie była to jednak dieta w sensie diety powszechnie rozumianej. Zaczęłam po prostu jeść mniej, zero słodyczy, zero smażonych potraw. Pojawiły się nawet lekkie ćwiczenia, ale po miesiącu lub dwóch zrezygnowałam, twierdząc, że i tak nic nie dają. Jeszcze wtedy tak myślałam.
Potem nadszedł czas krytyczny, tym razem nie dla mojej psychiki, ale dla organizmu. Im więcej dowiadywałam się o zdrowym żywieniu, tym więcej zmieniałam w swoim jadłospisie. Na dobre wyszło mi wprowadzenie na powrót chleba zamiast pieczywa chrupkiego i wafli, wróciłam także do ziemniaków, niczemu przecież nie winnych (mało kto wie, że ziemniaki mają o wiele mniej kalorii niż ryż czy makaron). Zainteresowałam się też jednak kaloriami, indeksem glikemicznym oraz paroma innymi kwestiami i zeszłam do diety oscylującej w granicach około 1250 kcal na dobę, czyli mocno poniżej mojego zapotrzebowania redukcyjnego, nie mówiąc już o normalnym. Raz nawet zdarzyło mi się omdleć, choć wpłynął na to również stres, z którym przyszło mi się zmierzyć ze względu na konkretną sytuację.
Całkiem niedawno, bo około cztery miesiące temu, powróciłam do ćwiczeń. Po dwóch tygodniach jednak zaczynały mnie one męczyć, nie tyle fizycznie, co psychicznie. Wydawały mi się po prostu z razu na raz nudniejsze. Na szczęście dla mnie natrafiłam na czasopismo Ewy Chodakowskiej "BeActive", do którego dołączony był w prezencie darmowy karnet na miesiąc na siłownię. Postanowiłam spróbować, w końcu nie nie traciłam. Poszłam. Pierwszy raz był najtrudniejszy. Masa sprzętu, większość dotąd mi nieznanego, nie zachęciła mnie. Jednak po kilku razach udało mi się zapoznać ze wszystkim i zaplanować jakieś sensowne treningi. Na siłownię chodzę do teraz, już około dwa i pół miesiąca. Brzmi krótko, ale tak naprawdę to szmat czasu. Widzę ogromne postępy, zarówno w swojej wytrzymałości i sile, jak i na ciele. Ponadto zyskałam nową pasję. Ćwiczenia sprawiają mi niesamowitą przyjemność, wręcz czuję te endorfiny, które przeze mnie przepływają (piszę ten tekst tuż po treningu, więc wrażenie jest spotęgowane).
Powoli wychodzę z diety wyniszczającej mój organizm. Dopiero teraz tak naprawdę, po prawie jedenastu miesiącach, widzę, że mój tryb odżywiania nie był prawidłowy niemalże w żadnym aspekcie. Gdybym dziś miała coś komuś doradzić, na pewno nie poleciłabym brać przykładu z mojej drogi do wymarzonego ciała. Teraz jestem mądrzejsza, choć nie twierdzę, że już mądra.
Jeśli chodzi o małe statystyki, to mam nieco poniżej stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu i na początku ważyłam, o zgrozo, osiemdziesiąt trzy kilogramy. Aktualnie ważę sześćdziesiąt dwa kilogramy, więc udało mi się schudnąć, o radości, dwadzieścia jeden kilogramów. Nie uważam, że to szczyt moich marzeń i możliwości, ale już stąd widzę wierzchołek góry, na którą się wspinam. Teraz moim głównym celem jest zwiększenie masy mięśniowej, aby moje ciało było kształtne i jędrne.
Uf. Musiałam to z siebie wyrzucić. Jeżeli czyta to ktoś, kto potrzebuje motywacji, to mam nadzieję, że ją odnalazł mimo moich karygodnych błędów, które popełniłam na początku. Najważniejsze, że je zrozumiałam, a moim celem nie stało się samo zrzucenie wagi, ale dbanie o siebie, zdrowe życie, dobre samopoczucie i umięśnione, szczupłe ciało, rozwijanie pasji na siłowni. W tym roku poszłam do liceum i otaczam się zupełnie nowymi ludźmi, którzy znają tylko moje obecne wcielenie. I bardzo mi to odpowiada, raz na zawsze odcięłam się od przeszłości, łez, krzyku, bólu i zabawy innych moim kosztem. Póki co uważam, że moim najlepszym okresem w życiu jest teraźniejszość. A potem się zobaczy... :)
A Wam z czym przyszło się zmierzyć w życiu? Mieliście jakieś trudne okresy, wielkie problemy z pozoru nie do rozwiązania? A może i teraz takie macie?
Pozdrawiam serdecznie!

4 komentarze:

  1. Podziwiam, że odważyłaś się o tym napisać.
    Dobra, dobra... w internecie niby jest się anonimowy, ale nie do końca. Przecież my doskonale wiemy, że jesteś Grindylow, że chodzisz do 1LO, że jesteś autorką tego bloga. Przecież to dużo!
    Zawsze może znaleźć się jakiś idiota (przepraszam, musiałam), który napisze coś nieprzyjemnego.
    Ja osobiście jakiś wielkich problemów z wagą nigdy nie miałam. W podstawówce byłam szkieletem (SERIO!), ale dojrzewanie zrobiło swoje i teraz już szkieletem nie jestem. Za to od dawna chciałabym przejść na jakąś zdrowszą dietę, bo moja teraźniejsza jest tragiczna. Rano jem sobie jakieś tam kanapki, potem idę do szkoły, gdzie nic nie jem. Wracam najczęściej około 16 i jem obiad (czyli jakoś po 9 godzinach jem kolejny posiłek). Kolacji nie jem, bo jak jestem głodna to sięgam po jakieś chipsy, ciastka i nie wiadomo co jeszcze. No i często jem śmieciowe jedzenie, przyznaję się... Jak poczuję zapach frytek to często nie mogę się powstrzymać, niestety.
    Może w końcu coś z tym zrobię, bo przymierzam się do tego i przymierzam, ale czynów brak.
    Miałam okres w swoim życiu, kiedy czułam się jak wielkie NIC. Był to krótki okres, ale trudny, bardzo trudny. Płakałam po nocach, a w dzień udawałam, że wszystko jest okay. Problem jednak sam odszedł. Mam nadzieję, że na dobre.
    A na koniec chcę Ci pogratulować tego, że odrzuciłaś ten gorszy okres do tyłu i nie pozwoliłaś żeby nadal się za Tobą ciągnął, jak jakieś fatum! :D
    Pozdrawiam cieplutko ^.^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze powiedziawszy, bałam się trochę poruszyć ten temat, bo wiadomo, ludzie różnie reagują... Ale mimo wszystko coś mi mówiło, że powinnam, dla samej siebie i oto jest.
      Ze zdrowszą dietą jest trudno, przyznaję. Ja musiałam przede wszystkim przestawić się na pięć posiłków dziennie, co trzy godziny. Z początku było trudno, pilnowanie pór jedzenia męczyło, ale teraz już po prostu czuję, kiedy zbliża się pora posiłku, no i niemalże zawsze mam coś do jedzenia przy sobie, oczywiście zdrowego (nie mówię tu o lunchu do szkoły, który oczywiście nauczyłam się nosić ze sobą i wpasowywać w przerwy międzylekcyjne).
      Bardzo dziękuję. Trzymam kciuki, abyś i Ty przezwyciężyła moc śmieciowego jedzenia (chociaż wiem, jakie to trudne - sama do tej pory czasami przegrywam w starciu z nim).
      Również pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. Generalnie w podstawówce nie zawsze należy słuchać co o tobie mówią: mi mówili, że jestem gruba, choć mi do tego było i jest daleko. Generalnie irytujące jest gdy widzę osoby w moich oczach "idealne" (pod względem wagi) a one na to, że są za grube.
    Temat wagi jest dla dziewczyn generalnie ważny. Chłopacy w naszym wieku mają o tyle dobrze, że w większości posiadają szybki metabolizm. Im to nie szkodzi. Ale czasem nie wynika to jedynie z niewłaściwej diety: ja czy jem dużo czy prawie nic czy jesm słodycze, czy tylko zdrowe rzeczy wyglądam tak samo. Ćwiczenia też niewiele dają.
    Niemniej gratuluję sukcesu i oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz to wiem, ale wtedy byłam dzieckiem i łatwo przyjmowałam wszystko, co do mnie mówiono. Z resztą mieli rację - była gruba.
      Mnie również denerwuje, gdy osoba szczupła twierdzi, że musi schudnąć. Ale z drugiej strony trzeba też patrzeć nie na to, jak ktoś wygląda w ubraniu, ale bez niego (jakkolwiek dziwnie to nie brzmi). Chodzi mi o to, że bardzo często ktoś ma prawidłową wagę i wygląda naprawdę dobrze, ale czar pryska, kiedy owa osoba wskakuje np. w bikini i okazuje się, że ma otyłość ukrytą - cellulit i tłuszczyk w nadmiarze, a masy mięśniowej zbyt mało, przez co nie wygląda zbyt dobrze, że tak to ujmę.
      Dzięki wielkie. :)

      Usuń

Lydia Land of Grafic